sobota, 3 listopada 2012




Jak ten Zacheusz. Patrzę z drzewa, jestem ciekawy, ale nie będę złaził i się tym podniecał. Tkliwy nihilista opanowujący pozycję dystansu. Intelektualnie wezmę trochę, pokonfrontuję, ale mnie nie stygmatyzuj. Mam swój kabriolet, Bóg szanuje moją wolność, a ty mi tutaj wciskasz pełne wrzasków rodzinne kombi. Chciałbym, ale nie umiem.

Próbuj, naprawdę warto.

Bóg się po prostu opłaca. I wcale nie dlatego, że lepiej wierzyć niż nie wierzyć, bo nic się nie traci, a można dużo zyskać. Nie. Po prostu można głębiej żyć. Już teraz. Tę samą sytuację możesz przemielić, albo dobrze przeżyć. Ba, możesz nawet ją przeżyć jakoś, z namiastką piękna, albo możesz ją pięknie przeżyć. Ciężko mi się często przekonać do wartości Miłości – jako tej miłości od Boga. Miłość Boża rozumiana jako twoja miłość do innych i ta, którą Bóg daje od innych tobie – ok. Ale żeby tak bezpośrednio – to się wymyka logice. Ale masz czasami impuls, krzyk bezradności. I wtedy stawiasz na coś nieuchwytnego, czemu, jak umiesz, niezdarnie, zawierzasz. A Bóg daje ci okulary mądrości.

Św. Augustyn, ten sam, który w latach młodości prosił Boga, żeby dał mu czystość i umiarkowanie, ale "jeszcze nie teraz" (czego potem żałował), po lekturze "Hortensjusza" Cycerona pisał: Przed mymi oczyma zmarniały nagle wszystkie ambicje światowe. Niewiarygodnym wprost żarem serca zacząłem wprost tęsknić to nieśmiertelności, jaką daje mądrość.

I co, pochwycimy tę mądrość i będziemy wyciskać kiść przez lata? Dzięki Bogu, nie. Pycha by nas zmasakrowała. To nieuchwytna pogoń za Króliczkiem, w której najważniejsze, żeby sinusoida w ostatecznym rozrachunku była na górze.

Dlaczego nie czekać aż do śmierci na jedną kontrę, która da nam zwycięstwo? Bo życiu trzeba nadać wartość i jakość. Jeśli będziesz miał styl – nie będziesz liczył na cud, ale będziesz te cuda tworzył – i za nie będą cię oklaskiwać całe życie. A ty od tych oklasków nie zwariujesz.

Teraz tylko o tym pamiętać.
read more "Wierzę – nnoo ale bez przesady."

sobota, 25 sierpnia 2012




Jest taki genialny prawniczy film. 12 Angry Men. 12 gniewnych ludzi. 12 ławników. 

Wulkan emocji, ziarnko wątpliwości. Własne sprawy, ziarnko wątpliwości. Zadry w kontaktach z najbliższymi, ziarnko wątpliwości. Czubek własnego nosa, ziarnko wątpliwości. Uprzedzenia, ziarnko wątpliwości. Przekonanie o sile pamięci, ziarnko wątpliwości. Drąży skałę. 

Cholera, to naprawdę nie tylko film o prawie. Jak często chce się wydać sądy intuicyjnie. Sądy na temat ludzi, sądy na temat pewnych spraw. Bo można je okiełznać.

Są sprawy, w których decydują emocje. Są, jak najbardziej. Ale są takie, gdzie emocje nie są ważniejsze od faktów i innych emocji, których akurat nie zauważamy.

Świat zazwyczaj nie jest czarno-biały, choć pewnie mógłby być. Czasami jest, ale często to my trzymamy się kurczowo czarno-białego aparatu, którym od lat robimy innym zdjęcia. 

Biję się w pierś. Oby nie brakowało takich ludzi, którzy drążą. Choćby nosili śmieszne spodnie. 
read more "A co, jeśli niewinny?"

środa, 22 sierpnia 2012




Spotkałem na swojej drodze świetnych ludzi, którzy są dla mnie gigantami kapłaństwa. 

Biskup TADEUSZ. Nie wiem jak on to robi, ale postawa skupienia i przejmujący głos, jakim mówi do wiernych, ani nie trąci myszą, ani nie powoduje patosu, ani nie usypia. Skupia.

Nigdy nie rozmawiałem z nim osobiście, mam okazję widzieć go jedynie kilka razy w roku, najczęściej podczas świąt spędzanych w rodzinnej parafii. Za każdym razem, kiedy powie kazanie, bez ceregieli, ale z klasą, rugając współczesne media za sprzedawaną nam papkę i rodziny, które nie walczą o wartości dla swoich dzieci, czuję się mądrzejszy. 

Ksiądz RADEK jest diecezjalnym egzorcystą, co mnie nie dziwi, bo ze swoją charyzmą może gonić każdego kozaka w okolicy, także kosmatego. Gdy mówi kazanie w kościele, dosłownie ciary przechodzą po plecach. Modulacja, spojrzenie, dobitność, a jednocześnie ciepło. Naprawdę wierzę wtedy w Ducha Świętego, który wbija się w te słowa.

A jednocześnie widuję go na meczach lokalnego klubu, gdy z chłopakami z grupy ratowniczej ze śmiechem łuska pestki, lubi w ogóle różne żarty sytuacyjne, jak to inteligentny gość. 

Ksiądz KRZYSZTOF to oaza ciepła i spokoju. Uwielbiam spowiedzi u niego, bo tryska w nich właśnie tym ciepłem, nieosądzaniem. Serdecznie się żegna, rozwijając żagiel nadziei w człowieku, startowe. Kiedyś na kolędzie opowiadał, że było ich trójka braci, wszyscy poszli do munduru: żołnierskiego, policyjnego, no i on.. Tej wojskowej odpowiedzialności można się od niego uczyć.

Mnie utkwiło w głowie pewne wydarzenie sprzed paru lat. Późna zima czy wczesna wiosna, jak kto woli, pierwszy mecz rundy ukochanego zespołu z naszego miasta, internetowy alarm o tym, że następnego dnia gramy ważny mecz, a tutaj boisko zasypane śniegiem, trzeba poodgarniać. Nie namyślałem się długo, pojechałem, macham łopatą, nagle widzę, że obok mnie równie żwawo łopatą macha.. właśnie on. W czerwonej klubowej bluzie. Zyskał wieczny szacun.

Ksiądz MICHAŁ to wulkan emocji i pomysłów. Świetny mówca, rubaszny człowiek z brodą, zawsze mający energię, którą zaraża innych. Zapalony kolarz, uwielbia rozkładać detaliki historii Kościoła, z których wyciska sok do częstowania nas, współczesnych.

Pamiętam, jak zrobiło mi się miło, gdy wracając grupą z Rzymu, z beatyfikacji Jana Pawła II, zajechaliśmy do jakiegoś sanktuarium niedaleko Częstochowy i tam odprawiliśmy mszę. Na początku mszy dowiaduję się, że jedna z intencji jest o mnie, z okazji urodzin. W tym samym miejscu pamiętam, jak wychodząc z autokaru opowiadałem mu o jakimś filmie, próbując jakoś na około tłumaczyć, że widziałem lepsze, na co on skwitował: słaby. Miał swoje zdanie, ale w czasie Mszy Świętej aż mu się świeciły oczy.

Zawsze marzył o misjach. W tym roku udało się, pojechał na Węgry. Jeszcze nie raz pewnie mnie zadziwi, oby tylko zdrowie dopisało. 

Glany i jowialny uśmiech to znak rozpoznawczy księdza PRZEMKA. Skinheadowa przeszłość, dość przypadkowe nawrócenie i decyzja o pójściu do salezjanów, ale głowa i podejście do ludzi została po tamtej stronie. Wie, czym jest samotność młodych chłopaków z ciężkich rodzin, bo jego ojciec też zaglądał do kieliszka. Wie, jakim językiem mówić do młodych, bo.. takim językiem po prostu mówi, nie dał się zarazić kościelną nowomową. Odprawia mszę i mówi kazanie często z takim lekkim uśmieszkiem na ustach, ale jeśli chce być poważny, jest przejmująco poważny.

Byłem z nim na wyjazdowych rekolekcjach i na początku myślałem, że to będzie raczej takie ślizganie się po głębi. Ale takiej drogi krzyżowej, w plenerze, z tak mądrymi komentarzami do kolejnych stacji, pewnie już w życiu nie uświadczę. Spowiadał nas potem do rana, w bluzie, ziewając co chwilę, dając jednak przemyślane pytania, które drążyły naszą skałę. 

Ksiądz DOMINIK ma na swoim facebookowym profilu żartobliwe zdjęcie z karabinem, parafrazujące Terminatora, i dopisek - hasta la vista grzesznicy!!!! Przez lata święcił triumfy w karate, więc na dobrą sprawę nie potrzebuje nawet tego gnata na zdjęciu :)

To niesamowite jednak, w jaki sposób mówi o Maryi. Dobrze wiemy, jak łatwo ten temat oszpecić dogmatycznymi teoriami, w których nie płynie krew. On opowiada o Niej z żarem, opowiada o żywej relacji, która zaczęła się w Medjugorje. W absolutnie mistyczny sposób opowiada także o tym, co dzieje się w czasie podniesienia i najważniejszych momentów Eucharystii. Słucha się tego z otwartymi ustami, że aż chciałoby się to nagrać sobie i odtwarzać podczas każdej mszy, jak budzik. Jednocześnie mówi prostym językiem, czasami wręcz potocznie, ale mistyka potrafi się w tym odnaleźć. Tutaj jego historia.

Ksiądz MAREK ma szalenie pogodną twarz, jednak z takim wyrazem twarzy potrafi dobitnie bronić swoich racji. Pewnie umiałby komuś powiedzieć zgrabnie, że jest idiotą tak, że tamten z radością by temu przyklasnął, ale ma na to za dużą klasę. Pisze książki, świetnie opowiada, ale widać po nim, że najbardziej lubi bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem.

Opowiadał kiedyś o wizycie w więzieniu i tym, jaką satysfakcję dawało mu mówienie tym ludziom, że mają w sobie moc i potrafią spowodować, że ludzie się ich boją, ale że mogą mieć jednak wpływ na to, w jaki sposób tę charyzmę spożytkują.

Kiedyś w mailu napisał mi, że to ja muszę wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie swojego problemu, on może mi tylko coś zasugerować. 

Spotkałem księdza JANKA przypadkiem, na początku nie chciałem z nim rozmawiać. Schorowany, ciężko mówiący, nie wyglądał na słuchacza, który pomoże w życiowej rozterce. Oj, jak bardzo się myliłem. Rozterka dotyczyła studiów i przyszłej pracy w tym zawodzie, a on okazał się być.. prawdopodobnie jedynym księdzem z czynną przeszłością w tym właśnie zawodzie. Pokazał mi wtedy dwie legitymacje to potwierdzające, a Opatrzność kupiła moje serce na dobre.

Pojawił się tam wtedy w klasztorze przypadkiem, nie dał mi złotych rad na życie, ale zainspirował swoją życiową postawą. Choć zainspirował to za małe słowo. 

O ojcu MIROSŁAWIE poczytałem w sieci, że jest świetnym specjalistą od pewnego typu życiowych komplikacji. Tyle że bardzo zajętym. Zrobiłem wstępny rekonesans i trochę w akcie desperacji postanowiłem uderzyć. Popatrzył badawczym tonem, powiedział, że bardzo mu przykro, ale niestety w tym tygodniu nie da rady się spotkać. Zacząłem prosić, badawczym tonem popatrzył drugi raz, widok był pewnie godny politowania, kazał przyjść popołudniu. 

Opowiedziałem mu cały problem, postawił mądre pytania, które zaczęły we mnie pracować, rozjaśnił błędnie stawiane diagnozy. Siedział ze mną grubo ponad godzinę. 

Uwielbiam czytać ojca KRZYSZTOFA. Właściwie łatwiej byłoby mi o nim pisać Krzysiek, ale aż tak dobrze go nie znam, choć na takie zdrobnienie zasługuje. Prowadzi bloga oszczędnego w słowach, ale trafiającego w sedno duszy. Język prosty, acz analityczny, z ciekawymi obrazkami i filmikami do kawałków z polskim rapem, na którym się wychował.

Pewien piękny obraz pierwszy raz zobaczyłem właśnie u niego. Świetna interpretacja postaci założyciela jezuitów, św. Ignacego Loyoli, autorstwa Magdaleny Golańskiej, która tak ją skwitowała: „Zależało mi na tym, żeby Szanowny Ignacy wyglądał jak facet. No bo w końcu byle facet nie założyłby Towarzystwa. Tak właśnie”. Jak facet wygląda też nasz bohater, którego przypadkowo miałem okazję poznać po jednej ze mszy, na której byłem.

Na ogłoszeniach powiedziano, że czeka pod klasztorem i sprzedaje swoją najnowszą książkę. O autostopowej podróży z Krakowa do Skopje, śladami Matki Teresy z Kalkuty. Był taki, jak jego wpisy. Spokojne, trochę wyobcowane, ale bardzo życzliwe i mocne. Jak jego uścisk.

Ojca ŁUKASZA znałem z pewnej konferencji, na której byłem. Podobało mi się jego analityczne, ale życiowe podejście do pewnych zagadnień, między innymi pychy, a także psychoterapeutyczne doświadczenie. Przyjechał wtedy na nią z Poznania.

Dlatego nieco się zdziwiłem, gdy zobaczyłem, że przewodniczy mszy i głosi kazanie na moich warszawskich "śmieciach". Jeszcze bardziej tym, że będzie tu nowym duszpasterzem akademickim. Potrzebowałem rozmowy, dojrzewała też we mnie potrzeba kierownictwa duchowego. Złapałem szybki kontakt, odpisał z iPhone'a, że możemy się spotkać.

Dobrze się domyślacie, spotkanie było bardzo owocne. Zwrócił mi uwagę na pewną zaniedbywaną płaszczyznę, z którego to zaniedbywania zupełnie nie zdawałem sobie sprawy. Dodał siły i otuchy swoją klarownością, jasno wskazując, że on może być jedynie doradcą, a to ja muszę być specjalistą od mojego życia. Będę chciał trzymać z nim kontakt, jest moim duchowym pogotowiem.

Są jeszcze ksiądz PIOTR i ojciec ADAM, którzy talentem do kazań i życiowymi obserwacjami zmieniają życie tysiącom ludzi. Są inni, każdy z czytających na pewno dorzuciłby choćby jednego, nawet jeśli trafiali w swoim życiu raczej na tych, którzy się łamią.

Dlatego nie mów mi, że księża to łasi na kasę "czarni pedofile". A gdy sugerują to inni - nie odklepuj przegranej jak Najman. Walnij w stół.
read more "Giganci"

poniedziałek, 20 lutego 2012




Właśnie obejrzałem "Różę". Żyjemy w plastikowych czasach.

Pewnie nie dla wszystkich, ale jako społeczeństwo cucimy się w kinie, w szpitalu albo na pogrzebie. Śmierć chcemy schować, najlepiej rozsypać ją nad Tatrami. Mamy spokój, więc dyskutujemy o "ą" i o "ę". Po nich przejechał walec i zawrócił. 

I to nie chodzi o to, że ja tu teraz śpiewam wam protest song, a zaraz upiję się tanim winem z myślą, że zbawiam świat. Za dwa dni wstanę, przeklnę pod nosem na uciekający autobus, będę się uśmiechał i będę szczęśliwy. Myślicie, że oni w tym '45 nie chcieli tego naszego świętego spokoju? Ale mieli poligon szlachetności. Jeśli do nieba wchodzą ci z urwaną nogą i po wielkiej bitwie, to ich pewnie wnosili na wózku.

Może i w tamtych czasach było mniej ślubów, bo nikt nie miał do tego głowy. Ale było też mniej rozwodów.
read more "Życie na plastiku"

sobota, 11 lutego 2012




Szymon Hołownia opowiadał gdzieś, że zrobił wiele programów o in vitro i nie ma już do tego zdrowia, bo zapraszani goście barykadują się w dwóch postawach: "prawie do dziecka" dla nieszczęśliwych rodziców i wielokrotnych morderstwach, za które rodzice będą odpowiadać. Na porządku dziennym jest też cementowanie dyskusji emocjami: puszczam filmik uśmiechniętego brzdąca i pytam: zabraniasz mu żyć? Nie, NA BOGA, nie! Ale porozmawiajmy spokojnie.. o tych sprawach. 

Niedawno wyszła nowa płyta Afro Kolektywu (choć nierówna, polecam, dużo o każdym z nas). Ostatnia piosenka na płycie ma refren: Jeżeli kiedyś zabraknie mnie. Nie będzie liczb, nie będzie słów, bo wszystko ma centrum właśnie tu. Ktoś ściszy dźwięk i stanie czas, bo wszystko się kręci wokół nas. Dynamicznie, ironicznie zaśpiewane. I tak skojarzyło mi się to z postawą Bogu ducha winnych rodziców, których ustawiają do wyścigu po dziecko. Bo macie prawo (my mamy biznes). 

Godność mamy wypisaną na sztandarach. Znajdziecie ją w polskiej Konstytucji (jako przyrodzona i niezbywalna metanorma), ba, znajdziecie ją w art. 1 Karty Praw Podstawowych, którą tak przecież popiera lewica. Więc dlaczego dajemy tak manipulować tym, co najmniejsze? My z niego wszyscy, jak pisał Wieszcz. A jak ktoś ma wątpliwości, to przecież tak chlubimy się rzymską paremią: in dubio pro reo. In dubio pro vita. In dubio contra actionem. 

W ostatnich dniach zmarł prof. Andrzej Szczeklik. Lekarz krakowskiej bohemy, dziennikarka jednego z tygodników wspominała, że na kongresie medycznym w Barcelonie 10 tys. lekarzy stało i biło brawa, kiedy wchodził na salę. Jego teoria rozwoju astmy aspirynowej zrewolucjonizowała pulmunologię na światową skalę, był honorowym członkiem Royal College of Phisicians, wielokrotnie udzielał międzynarodowych konsultacji w trudnych przypadkach, był profesorem Kliniki Chorób Wewnętrznych UJ. Był też humanistą i autorem takich słów: W obliczu osiągnięć współczesnej genetyki nie sposób twierdzić, że zarodek staje się człowiekiem dopiero po upływie tygodnia czy też pięciu tygodni od chwili poczęcia. Zarodek po pięciu tygodniach nie będzie bardziej człowiekiem, ponieważ jest nim już w chwili poczęcia. 

Dr hab. nauk medycznych Joanna Dangel, kardiolog, przesympatyczna kobieta, którą miałem okazję poznać na jednej z konferencji, kiedy na slajdach pokazywała rozwój dziecka w brzuchu mamy, mówiła wtedy tak: Proszę Państwa, czy wiemy kiedy powstaje człowiek? Tak, kiedy komórka jajowa łączy się z plemnikiem. Jak się połączą, to powstaje coś takiego jak kariotyp. Całkowicie prawidłowy kariotyp, kariotyp który ma każdy z nas, ma 23 pary chromosomów, w tym są 2 chromosomy płciowe. W chromosomach znajduje się nośnik informacji genetycznej – DNA, niepowtarzalny dla każdego człowieka i od samego początku determinujący wiele jego cech. Już wtedy mamy zapisane piegi i genetyczne ryzyko nowotworowe. 

Więc ustawiają ich w wyścigu po dziecko. 

Kobieta godzi się na bolesną stymulację hormonalną, ułatwiającą pobranie potrzebnych komórek jajowych. Faszeruje się ją lekami, by uzyskać lawinową owulację, którą w normalnych warunkach organizm produkuje w ciągu dwóch lat. Lekarz ma obowiązek informować, że może prowadzić do hiperstymulacji: powikłań (wg prof. ginekologii Bogdana Chazana szczególnie narażone są osoby szczupłe i w młodym wieku), a nawet śmierci. Mężczyzna, by dostarczyć plemniki, najczęściej musi się po prostu zmasturbować. 

Lekarz za pomocą igły wstrzykuje plemniki do komórek jajowych i uzyskuje od kilku do kilkunastu embrionów. Kilka z nich, najczęściej dwa, po podhodowaniu w szkle, trafia do łona matki, reszta trafia "na marnację" (jak piękne dziewczyny w ostatnim singlu Warszafskiego Deszczu) do lodówki, gdzie zostają zamrażane w ciekłym azocie. Jak jagody na zimę. Rozmowy z nimi zostaną podjęte, gdy pierwszy zestaw nie zaszczepi się jak należy. Ile może być takich zarodków w zamrażarkach? To trudno zliczyć, bo kliniki zasłaniają się tajemnicą handlową. Na pewno kilkadziesiąt tysięcy. Tym trudniej ocenić wpływ takich działań na te zarodki  (i skutki przy ich późniejszym odmrażaniu - w którym część z nich także ginie; tutaj kriokonserwację, bo tak się ten cały proces nazywa, opisuje dr Wasilewski), za to łatwo już ocenić moralność takich ruchów. Czy będą adoptowane? Póki co bardziej prawdopodobne, że trafią (może już trafiają) do utylizacji - czyli kanalizacji. Jak w słynnej awanturze Jerzego Turowicza z Lechem Wałęsą: stłucz Pan termometr, nie będziesz miał Pan gorączki!

Jeśli w łonie matki przyjmie się kilka embrionów na raz i powstanie zagrożenie ciążą wielopłodową, lekarz dokonuje selektywnych aborcji. Niszczy te zarodki, które uważa za słabsze albo robi późne aborcje pod przesłanką zagrożenia zdrowia matki. "Leczy" coś, co sam sprowokował. Dokonuje się też tzw. diagnostyki preimplantacyjnej. Kontroli jakości. Określa się, które zarodki są nośnikami wady genetycznej, usuwa je i ewentualnie wszczepia te, które są "zdrowe". Słyszeliście o eugenice? 

Francis Fukuyama, autor słynnego eseju "Koniec historii", dziesięć lat później w "Końcu człowieka" pyta: Wyobraźmy sobie, że za dwadzieścia lat dobrze zrozumiemy genetyczne podłoże homoseksualizmu i znajdziemy sposób, który pozwoli rodzicom znacznie zmniejszyć prawdopodobieństwo wydania na świat homoseksualnego potomka. (..) Wyobraźmy sobie, że taka procedura jest tania, skuteczna, nie pociąga za sobą niepożądanych działań ubocznych i można ją dyskretnie zaaplikować w gabinecie ginekologicznym. (..) Jak wiele kobiet zdecyduje się na wzięcie pigułki? Podejrzewam, że uczyniłoby tak bardzo wiele kobiet, które dziś oburzone są tym, co postrzegają jako dyskryminację gejów. Mogą one uważać homoseksualizm za coś podobnego do łysiny czy niskiego wzrostu – nie jest to stan moralnie naganny, lecz nie jest też optymalny, w związku z czym w zasadzie wolałoby się go dziecku oszczędzić (..) Jak mogłoby to wpłynąć pozycję społeczną gejów, szczególnie należących do pokolenia, w którym eliminowano by homoseksualizm? Czy ta forma prywatnej eugeniki nie uczyniłaby ich bardziej widocznymi i narażonymi na dyskryminację niż wcześnie? Co ważniejsze: czy jest oczywiste, że rasa ludzka zyskałaby na eliminacji homoseksualizmu? A jeżeli nie jest to oczywiste, czy powinniśmy obojętnie odnosić się do wyborów eugenicznych, dopóki dokonują ich rodzice?

Fantastyczna postać w świecie żeńskiego habitu, z wykształcenia biolog, siostra Małgorzata Chmielewska w wywiadzie dla "Vivy!" tak odpowiedziała na sugestię, że odbiera kobietom marzenia o posiadaniu dziecka: Pytanie, czy godzimy się realizować nasze marzenia kosztem życia innych. Chcesz mieć dziecko? Zaadoptuj. A logika, na której początku stoi niszczenie i selekcja zarodków, jest mi obca. Druga logika wymaga dużo większego wysiłku, wyrzeczeń. Prowadzi do głębi człowieczeństwa. To logika absolutnego szacunku dla każdego życia ludzkiego. Tego, które jest w stanie embrionalnym, jak i tego w stanie śpiączki. A jest jeszcze naprotechnologia, którą naprawdę warto poznać.
read more "Brzmi niewinnie"

piątek, 10 lutego 2012




Będę szczery. Ciężko mi się na ten temat pisze. Bo ciężko ubrać w słowa intuicję, obserwacje, doświadczenia innych ludzi. Trudno przestrzegać przed skokiem na główkę ze skarpy, jak się samemu nie skakało, prawda? Ale z drugiej strony, jak już ktoś grzmotnie w ten grunt, nie ma odwrotu. Czyli trzeba to jakoś bilansować. Przykład trochę przerysowany i nawet nie trochę mocny, ale utkwił w pamięci: jakiś synek mądrzy się, że trzeba spróbować wszystkiego, tata spokojnie na to: "Tak? To zjedz gówno". 

Właśnie przypadkowo posłuchałem sobie piosenki lubianej przeze mnie Edyty Bartosiewicz - "Niewinność". Pod pierzynę nie chcę jej zaglądać, pięknie oddała tutaj to ryzyko. Pierwszy seks jest skokiem. Skokiem tym bardziej złożonym, że rzadko kończy się jaskrawym wypadkiem, z połamaniem i sygnałem erki. I na pewno jest przyjemnie, no bo dureń by twierdził, że TO nie jest przyjemne i nie daje ulgi. Kluczowe jest pytanie, czy daje szczęście (czasami daje na pewno, co też dorzuca puzzli do poskładania problemu), czy warto ryzykować, nim będę miał obietnicę wierności i wyłączności? 

W kącikach ust uśmiechu ślad
I ten jej spojrzenia pełen wiary blask
Mówiła w życiu najważniejsza jest
Ideałów czysta moc.

.. Dokąd odeszłaś moja piękna
Co z tobą stało się
W swe siły zbyt ufna
Zgubiłaś drogę
Nocą
Bezsenna

.. Nie pytaj czy znalazłam szczęście swe
To bez znaczenia już
Co dziś
Co dziś zostało z twoich słów

.. I teraz pewnie gdzieś 
Stoisz na rozstajach dróg
(Bez ciebie)
Jak kiedyś nic nie jest już.

Pamiętacie pewnie niejeden taki obrazek z biegów długodystansowych. Ktoś zachował najwięcej sił na końcówce i jak dziecko mija słaniających się rywali w glorii chwały. Paweł Czapiewski był takim zawodnikiem. Jak ostatni naiwniak zaczynał ostatni na 800 metrów, każdy ryczał do telewizora: przesuwaj się! A on zawsze powtarzał, że biegnie równym tempem, i to mu się opłacało (do czasu kontuzji, której ta taktyka chyba winna nie jest). Ktoś się potknął w tłoku i został zdyskwalifikowany, komuś zabrakło sił, albo co gorsza taktyki, na cały bieg, a on twardo swoje. I do dziś jest rekordzistą Polski. 1:43,22. 

Przy aborcji - mogę dobitnie powiedzieć, to jest złe, nie bądź naiwny. Tu - być może można lepiej, pomyśl, czy nie gubisz chwil ulotnych jak lotka. Albo ostrości. 

Krzysztof Ziemiec powiedział kiedyś na jednej z konferencji, że w życiu mamy kilka sytuacji, kiedy nadjeżdża nasz pociąg, i albo wsiądziemy, albo on odjedzie, z naszymi marzeniami. Jest chyba też kilka takich pociągów, do których warto nie wsiąść. 

Mądrości w wyborze czerwonych albo czarnych pól w ruletce życia. I pozbycia się hiobowych krupierów. 
read more "To bez znaczenia już?"

czwartek, 9 lutego 2012




Kłótnie toczą się zazwyczaj o zdjęcia dzieci martwych. Protestują chórem i ci, dla których to autentycznie zbyt mocny przekaz, jak i ci, którzy wolą nie widzieć (bo to i sercu nie żal). 

Tym razem było inaczej. 

Samuel Armas miał 21 tygodni, gdy Michael Clancy zrobił to zdjęcie. Chwyta chirurga za rękę podczas operacji rozszczepienia kręgosłupa. Chłopak rodzi się cztery miesiące później, zdrów jak ryba. Dwadzieścia jeden tygodni - piąty miesiąc ciąży. 

Nie zmyślę, gdy dodam, że fotograf przed tym 1999 rokiem był zwolennikiem legalnej aborcji, i trochę mu się perspektywa zmieniła. Mam zamiar opowiadać tę historię. Może ona zmienić ludzkie serca. To, co zaczęło się jako zwykłe zlecenie, przekształciło się w odpowiedzialność za przekazywanie historii ukrytej w zdjęciu - dziesięć lat później powiedział Fox News

Ze względu na wadę wrodzoną, rozszczep kręgosłupa, używa protez, ale radzi sobie z chodzeniem, jest świetnym pływakiem. Zabrzmi to brutalnie, ale w wielu zachodnich krajach już by się nie urodził, tak jak nie rodzą się dzieci z zespołem Downa. A i w Polsce ten przypadek mógłby być kompromisowym "ciężkim i nieodwracalnym upośledzeniem płodu", dozwolonym "do chwili osiągnięcia przez płód zdolności do samodzielnego życia poza organizmem kobiety ciężarnej" - jak lekarz zaklasyfikowałby naszego Samuela w brzuchu Kowalskiej?

Rok temu we Włoszech 22-tygodniowy chłopiec przeżył aborcję, czego nie zauważył lekarz, a dopiero szpitalny kapelan, który następnego dnia przyszedł pomodlić się nad malcem. Ten żył. Błyskawicznie przewieziono go na oddział intensywnej terapii i bezskutecznie próbowano reanimować. Prokuratura wszczęła dochodzenie o zabójstwo. Zarzuty? Aborcja nie, tę przeprowadzono legalnie. Pozostawienie dziecka bez opieki. 

Trzeba coś dodawać?
read more "Złapać życie za palec"