środa, 22 sierpnia 2012

Giganci




Spotkałem na swojej drodze świetnych ludzi, którzy są dla mnie gigantami kapłaństwa. 

Biskup TADEUSZ. Nie wiem jak on to robi, ale postawa skupienia i przejmujący głos, jakim mówi do wiernych, ani nie trąci myszą, ani nie powoduje patosu, ani nie usypia. Skupia.

Nigdy nie rozmawiałem z nim osobiście, mam okazję widzieć go jedynie kilka razy w roku, najczęściej podczas świąt spędzanych w rodzinnej parafii. Za każdym razem, kiedy powie kazanie, bez ceregieli, ale z klasą, rugając współczesne media za sprzedawaną nam papkę i rodziny, które nie walczą o wartości dla swoich dzieci, czuję się mądrzejszy. 

Ksiądz RADEK jest diecezjalnym egzorcystą, co mnie nie dziwi, bo ze swoją charyzmą może gonić każdego kozaka w okolicy, także kosmatego. Gdy mówi kazanie w kościele, dosłownie ciary przechodzą po plecach. Modulacja, spojrzenie, dobitność, a jednocześnie ciepło. Naprawdę wierzę wtedy w Ducha Świętego, który wbija się w te słowa.

A jednocześnie widuję go na meczach lokalnego klubu, gdy z chłopakami z grupy ratowniczej ze śmiechem łuska pestki, lubi w ogóle różne żarty sytuacyjne, jak to inteligentny gość. 

Ksiądz KRZYSZTOF to oaza ciepła i spokoju. Uwielbiam spowiedzi u niego, bo tryska w nich właśnie tym ciepłem, nieosądzaniem. Serdecznie się żegna, rozwijając żagiel nadziei w człowieku, startowe. Kiedyś na kolędzie opowiadał, że było ich trójka braci, wszyscy poszli do munduru: żołnierskiego, policyjnego, no i on.. Tej wojskowej odpowiedzialności można się od niego uczyć.

Mnie utkwiło w głowie pewne wydarzenie sprzed paru lat. Późna zima czy wczesna wiosna, jak kto woli, pierwszy mecz rundy ukochanego zespołu z naszego miasta, internetowy alarm o tym, że następnego dnia gramy ważny mecz, a tutaj boisko zasypane śniegiem, trzeba poodgarniać. Nie namyślałem się długo, pojechałem, macham łopatą, nagle widzę, że obok mnie równie żwawo łopatą macha.. właśnie on. W czerwonej klubowej bluzie. Zyskał wieczny szacun.

Ksiądz MICHAŁ to wulkan emocji i pomysłów. Świetny mówca, rubaszny człowiek z brodą, zawsze mający energię, którą zaraża innych. Zapalony kolarz, uwielbia rozkładać detaliki historii Kościoła, z których wyciska sok do częstowania nas, współczesnych.

Pamiętam, jak zrobiło mi się miło, gdy wracając grupą z Rzymu, z beatyfikacji Jana Pawła II, zajechaliśmy do jakiegoś sanktuarium niedaleko Częstochowy i tam odprawiliśmy mszę. Na początku mszy dowiaduję się, że jedna z intencji jest o mnie, z okazji urodzin. W tym samym miejscu pamiętam, jak wychodząc z autokaru opowiadałem mu o jakimś filmie, próbując jakoś na około tłumaczyć, że widziałem lepsze, na co on skwitował: słaby. Miał swoje zdanie, ale w czasie Mszy Świętej aż mu się świeciły oczy.

Zawsze marzył o misjach. W tym roku udało się, pojechał na Węgry. Jeszcze nie raz pewnie mnie zadziwi, oby tylko zdrowie dopisało. 

Glany i jowialny uśmiech to znak rozpoznawczy księdza PRZEMKA. Skinheadowa przeszłość, dość przypadkowe nawrócenie i decyzja o pójściu do salezjanów, ale głowa i podejście do ludzi została po tamtej stronie. Wie, czym jest samotność młodych chłopaków z ciężkich rodzin, bo jego ojciec też zaglądał do kieliszka. Wie, jakim językiem mówić do młodych, bo.. takim językiem po prostu mówi, nie dał się zarazić kościelną nowomową. Odprawia mszę i mówi kazanie często z takim lekkim uśmieszkiem na ustach, ale jeśli chce być poważny, jest przejmująco poważny.

Byłem z nim na wyjazdowych rekolekcjach i na początku myślałem, że to będzie raczej takie ślizganie się po głębi. Ale takiej drogi krzyżowej, w plenerze, z tak mądrymi komentarzami do kolejnych stacji, pewnie już w życiu nie uświadczę. Spowiadał nas potem do rana, w bluzie, ziewając co chwilę, dając jednak przemyślane pytania, które drążyły naszą skałę. 

Ksiądz DOMINIK ma na swoim facebookowym profilu żartobliwe zdjęcie z karabinem, parafrazujące Terminatora, i dopisek - hasta la vista grzesznicy!!!! Przez lata święcił triumfy w karate, więc na dobrą sprawę nie potrzebuje nawet tego gnata na zdjęciu :)

To niesamowite jednak, w jaki sposób mówi o Maryi. Dobrze wiemy, jak łatwo ten temat oszpecić dogmatycznymi teoriami, w których nie płynie krew. On opowiada o Niej z żarem, opowiada o żywej relacji, która zaczęła się w Medjugorje. W absolutnie mistyczny sposób opowiada także o tym, co dzieje się w czasie podniesienia i najważniejszych momentów Eucharystii. Słucha się tego z otwartymi ustami, że aż chciałoby się to nagrać sobie i odtwarzać podczas każdej mszy, jak budzik. Jednocześnie mówi prostym językiem, czasami wręcz potocznie, ale mistyka potrafi się w tym odnaleźć. Tutaj jego historia.

Ksiądz MAREK ma szalenie pogodną twarz, jednak z takim wyrazem twarzy potrafi dobitnie bronić swoich racji. Pewnie umiałby komuś powiedzieć zgrabnie, że jest idiotą tak, że tamten z radością by temu przyklasnął, ale ma na to za dużą klasę. Pisze książki, świetnie opowiada, ale widać po nim, że najbardziej lubi bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem.

Opowiadał kiedyś o wizycie w więzieniu i tym, jaką satysfakcję dawało mu mówienie tym ludziom, że mają w sobie moc i potrafią spowodować, że ludzie się ich boją, ale że mogą mieć jednak wpływ na to, w jaki sposób tę charyzmę spożytkują.

Kiedyś w mailu napisał mi, że to ja muszę wziąć odpowiedzialność za rozwiązanie swojego problemu, on może mi tylko coś zasugerować. 

Spotkałem księdza JANKA przypadkiem, na początku nie chciałem z nim rozmawiać. Schorowany, ciężko mówiący, nie wyglądał na słuchacza, który pomoże w życiowej rozterce. Oj, jak bardzo się myliłem. Rozterka dotyczyła studiów i przyszłej pracy w tym zawodzie, a on okazał się być.. prawdopodobnie jedynym księdzem z czynną przeszłością w tym właśnie zawodzie. Pokazał mi wtedy dwie legitymacje to potwierdzające, a Opatrzność kupiła moje serce na dobre.

Pojawił się tam wtedy w klasztorze przypadkiem, nie dał mi złotych rad na życie, ale zainspirował swoją życiową postawą. Choć zainspirował to za małe słowo. 

O ojcu MIROSŁAWIE poczytałem w sieci, że jest świetnym specjalistą od pewnego typu życiowych komplikacji. Tyle że bardzo zajętym. Zrobiłem wstępny rekonesans i trochę w akcie desperacji postanowiłem uderzyć. Popatrzył badawczym tonem, powiedział, że bardzo mu przykro, ale niestety w tym tygodniu nie da rady się spotkać. Zacząłem prosić, badawczym tonem popatrzył drugi raz, widok był pewnie godny politowania, kazał przyjść popołudniu. 

Opowiedziałem mu cały problem, postawił mądre pytania, które zaczęły we mnie pracować, rozjaśnił błędnie stawiane diagnozy. Siedział ze mną grubo ponad godzinę. 

Uwielbiam czytać ojca KRZYSZTOFA. Właściwie łatwiej byłoby mi o nim pisać Krzysiek, ale aż tak dobrze go nie znam, choć na takie zdrobnienie zasługuje. Prowadzi bloga oszczędnego w słowach, ale trafiającego w sedno duszy. Język prosty, acz analityczny, z ciekawymi obrazkami i filmikami do kawałków z polskim rapem, na którym się wychował.

Pewien piękny obraz pierwszy raz zobaczyłem właśnie u niego. Świetna interpretacja postaci założyciela jezuitów, św. Ignacego Loyoli, autorstwa Magdaleny Golańskiej, która tak ją skwitowała: „Zależało mi na tym, żeby Szanowny Ignacy wyglądał jak facet. No bo w końcu byle facet nie założyłby Towarzystwa. Tak właśnie”. Jak facet wygląda też nasz bohater, którego przypadkowo miałem okazję poznać po jednej ze mszy, na której byłem.

Na ogłoszeniach powiedziano, że czeka pod klasztorem i sprzedaje swoją najnowszą książkę. O autostopowej podróży z Krakowa do Skopje, śladami Matki Teresy z Kalkuty. Był taki, jak jego wpisy. Spokojne, trochę wyobcowane, ale bardzo życzliwe i mocne. Jak jego uścisk.

Ojca ŁUKASZA znałem z pewnej konferencji, na której byłem. Podobało mi się jego analityczne, ale życiowe podejście do pewnych zagadnień, między innymi pychy, a także psychoterapeutyczne doświadczenie. Przyjechał wtedy na nią z Poznania.

Dlatego nieco się zdziwiłem, gdy zobaczyłem, że przewodniczy mszy i głosi kazanie na moich warszawskich "śmieciach". Jeszcze bardziej tym, że będzie tu nowym duszpasterzem akademickim. Potrzebowałem rozmowy, dojrzewała też we mnie potrzeba kierownictwa duchowego. Złapałem szybki kontakt, odpisał z iPhone'a, że możemy się spotkać.

Dobrze się domyślacie, spotkanie było bardzo owocne. Zwrócił mi uwagę na pewną zaniedbywaną płaszczyznę, z którego to zaniedbywania zupełnie nie zdawałem sobie sprawy. Dodał siły i otuchy swoją klarownością, jasno wskazując, że on może być jedynie doradcą, a to ja muszę być specjalistą od mojego życia. Będę chciał trzymać z nim kontakt, jest moim duchowym pogotowiem.

Są jeszcze ksiądz PIOTR i ojciec ADAM, którzy talentem do kazań i życiowymi obserwacjami zmieniają życie tysiącom ludzi. Są inni, każdy z czytających na pewno dorzuciłby choćby jednego, nawet jeśli trafiali w swoim życiu raczej na tych, którzy się łamią.

Dlatego nie mów mi, że księża to łasi na kasę "czarni pedofile". A gdy sugerują to inni - nie odklepuj przegranej jak Najman. Walnij w stół.